Po co komu autoryzacja?
09.12.2010
własność intelektualna
Autoryzacja jest instytucją prawną unikalną co najmniej na skalę europejską, co skwapliwie podkreślają jej oponenci. Tylko kto powiedział, że to, co polskie, musi być gorsze. Wady i zalety autoryzacji przedstawia dr Damian Flisak.
Dyskusja wokół autoryzacji ma przebieg sinusoidy – raz popada w zapomnienie, innym razem wzbudza emocje o temperaturze właściwej dla kwestii najbardziej żywotnych dla prawnego porządku kraju. Bardzo szerokim echem w środowisku nie tylko dziennikarskim odbiła się kontrola konstytucyjności przepisu karnego, który pozwala karać dziennikarzy za niedochowanie obowiązku autoryzacji (art. 49 ustawy Prawo prasowe). Na wniosek redaktora jednej z lokalnych gazet wspartego przez rzecznika praw obywatelskich sędziowie Trybunału Konstytucyjnego pochylili się nad zagadnieniem racjonalności nakładania na dziennikarzy tak surowych sankcji z tytułu niedopełnienia obowiązków dziennikarskich. Ostatecznie Trybunał nie dopatrzył się sprzeczności z konstytucją (głos odrębny zgłosił sędzia Andrzej Rzepliński), ale przedstawione uzasadnienie nie przekonało przeciwników autoryzacji.
Sęk w tym, że choć instytucja autoryzacji nikomu się nie podoba, zaś sama autoryzacja ma liczne grono swoich zwolenników i kontestatorów, nikt nie ma wyraźnego pomysłu na jej udoskonalenie. Główny, poniekąd słuszny zarzut wobec autoryzacji jest taki, że przy obecnym tempie obiegu informacji jakiekolwiek instrumenty spowalniające tę cyrkulację powinny zostać usunięte. Tymczasem sednem autoryzacji jest prawo rozmówcy dziennikarza do refleksji. Ludzie często szybciej mówią, niż myślą, i dopiero po zastanowieniu dochodzą do wniosku, że nie godzą się na rozpowszechnianie własnych, wypowiedzianych bez namysłu słów. Żądając autoryzacji, rozmówca chroni się też przed celowym – albo nawet i nieumyślnym – przeinaczeniem jego wypowiedzi przez dziennikarza, który często nie jest specjalistą w dziedzinie, o której pisze artykuł.
Główną słabością przepisu art. 14 ust. 2 ustawy Prawo prasowe jest to, że nie podaje on konkretnych wskazówek, jak ma być dokonana autoryzacja oraz czego w zasadzie ona dotyczy. Przepis ten głosi, że „dziennikarz nie może odmówić osobie udzielającej informacji autoryzacji dosłownie cytowanej wypowiedzi, o ile nie była uprzednio cytowana”. Pojawia się więc pytanie, co to właściwie jest cytat dosłowny. Czy to tylko wierny zapis wypowiedzi ujęty w cudzysłów? Czy cytatem dosłownym jest też wypowiedź przytoczona w mowie zależnej („X powiedział, że…”)? Czy autor wypowiedzi powinien dostać do autoryzacji tylko swoją wypowiedź, czy cały tekst? Czy wreszcie dziennikarz ma obowiązek informowania o prawie do autoryzacji – bo zauważmy, że przepis zabrania tylko „odmowy autoryzacji”, a nie zakazuje publikowania wypowiedzi nieautoryzowanej. Oczywiście na wszystkie te pytania teoretycy prawa mogą udzielić odpowiedzi (dla przykładu, autoryzacji podlegają wyłącznie dosłowne cytaty, zatem przytoczenie stanowiska w postaci mowy zależnej nie będzie już stanowiło cytatu, powszechnie przyjmuje się także brak obowiązku informowania rozmówcy o możliwości skorzystania z autoryzacji), ale z reguły nie odpowiadają one praktyce redakcyjnej.
Sama instytucja jest rzeczywiście unikalna na skalę europejską. W innych krajach podobne zapisy pojawiają się w kodeksach etyki dziennikarskiej, ale np. francuski dziennik „Le Monde” zastrzega sobie prawo odmowy publikacji wywiadu, jeśli rozmówca, któremu udostępniono tekst przed drukiem, naniósł poprawki osłabiające ton wypowiedzi. Uważam jednak, że mimo swojej unikalności instytucja autoryzacji powinna być pozostawiona, choć bezwzględnie doprecyzowana. Pośpiech, pogoń za sensacją, rywalizacja dziennikarska – wszystkie te okoliczności przyczyniają się do pogłębiającego się niechlujstwa dziennikarzy, co jednoznacznie przemawia za koniecznością utrzymania autoryzacji. Argumenty, że stanowi ona przeżytek czy dokłada pracy dziennikarzom, nie są zupełnie bez znaczenia. Jednocześnie jednak nie mogą być one decydujące, jeśli uznamy, że rzetelny warsztat wciąż powinien lokować się na szczycie piramidy dziennikarskich umiejętności.
Damian Flisak