Pokrewne prawo wydawców: nowe pole bitwy o prawo autorskie
Jedną z ostatnich propozycji zmiany prawa autorskiego, obecnie intensywnie dyskutowaną w krajach zachodnioeuropejskich, jest stworzenie zupełnie nowego prawa: pokrewnego prawa wydawców.
Temat ten jest szczególnie aktualny dla wydawców prasy. Nowe prawo miałoby chronić tych ostatnich przed komercyjnym wykorzystaniem w Internecie ich materiałów prasowych przez podmioty trzecie, a przede wszystkim przez operatorów wyszukiwarek internetowych. Z kolei przeciwnicy nowej inicjatywy ustawodawczej widzą w niej próbę kompensowania braku pomysłu wydawców na swoją obecność w świecie cyfrowym. W ten sposób zostało otwarte nowe pole bitwy o kształt prawa autorskiego w erze cyfrowej.
Luka w systemie
Istotną funkcjonalnością wyszukiwarek internetowych jest udostępnianie użytkownikom swoistego przeglądu prasowego w postaci – z reguły – zestawienia tytułów publikacji wraz z krótkim zasygnalizowaniem ich treści (tzw. snippets). Wskazane tytuły mają charakter linków, które po uruchomieniu prowadzą do elektronicznej wersji gazety i umożliwiają zapoznanie się z całością materiału prasowego.
Zasadniczym zarzutem wydawców wobec takiej praktyki jest nieautoryzowane wykorzystywanie owych materiałów powstałych, jak się podnosi, w wyniku zaangażowania istotnych środków o charakterze technicznym, materialnym oraz finansowym. W ten sposób ma dochodzić do swoistego wywłaszczenia wydawców z owoców ich nakładów. Aby temu zaradzić, postuluje się stworzenie odrębnego, własnego prawa wydawców, które – cóż tu ukrywać – miałoby im umożliwić uczestniczenie w niemałych przychodach np. operatorów wyszukiwarek internetowych. Można założyć, że perspektywa dodatkowych dochodów dodaje wydawcom determinacji, co zresztą zrozumiałe. Jak wiadomo, branża wydawnicza przeżywa kryzys.
Środowisko wydawców niejako na marginesie wskazuje istnienie luki w systemie prawnym. Według nich prawo autorskie, chroniąc interesy innych podmiotów pośredniczących między twórcami a społeczeństwem, m.in. nadawców czy producentów wideo- i fonogramów, pomija interes wydawców, w szczególności działających w środowisku internetowym.
Trudno jest podjąć konkretną polemikę z dopiero kształtującym się planem wprowadzenia nowego uprawnienia, choć znane są już jego podstawowe zasady. W niektórych krajach, np. w Niemczech, otrzymały już one nawet kształt konkretnej propozycji legislacyjnej, która wzbudziła olbrzymie kontrowersje. Co więcej, nowe zamierzenie legislacyjne uzyskało wsparcie szefów najpotężniejszych państw europejskich, w tym kanclerz Niemiec. Tym samym należy je traktować poważnie.
Lek na kłopoty?
Argumentów prawnych przeciwko ustanowieniu nowego uprawnienia jest na tyle dużo, że nie można przejść nad nimi do porządku dziennego. Przede wszystkim wprowadzenie nowego prawa nie powinno nigdy stanowić remedium na kryzys gospodarczy jakiejkolwiek branży. Wyjątkiem byłaby sytuacja, w której słabość tej ostatniej wynikałaby z systemowego zakłócenia możliwości sprawiedliwego korzystania z owoców własnej pracy wskutek pasożytniczej działalności innego podmiotu. Z sytuacją taką bez wątpienia nie mamy do czynienia w omawianym przypadku. Nie można wszak racjonalnie stwierdzić, że agregowanie newsów prasowych w serwisach wyszukiwarek jest przyczyną sprawczą kłopotów branży wydawniczej. Wydaje się, że tworzą one raczej system naczyń połączonych. Wprawdzie to wydawcy dostarczają materiały do Internetu, ale jednak wyszukiwarki czynią go łatwiej dostępnym. Z drugiej strony brak internetowego kontentu kwestionowałby celowość istnienia wyszukiwarek.
Powołanie do życia zupełnie nowego uprawnienia jest niestety kolejnym krokiem na drodze do zawłaszczania domeny publicznej. W omawianej sytuacji zawłaszczenie to byłoby szczególnie dolegliwe, bowiem dotyczyłoby w dużej części wiadomości o charakterze informacyjnym – dobra, którego swobodna cyrkulacja jest niemal warunkiem rozwoju cywilizacyjnego.
Należy zauważyć, że istnieją techniczne możliwości zablokowania dostępu wyszukiwarek do treści publikacji określonego wydawcy. Mimo to nie czyni się z tej możliwości użytku, ponieważ byłoby to oczywiście niekorzystne dla wszystkich, a z pewnością przyczyniłoby się do zmniejszenia ruchu, a zatem i reklamowej atrakcyjności samych witryn prasowych.
Granice ochrony
Do licznych stricte prawniczych pytań należy choćby i wyjaśnienie, co jest właściwie przedmiotem ochrony w przypadku nowego prawa. Nie sposób przecież nie zauważyć, że we wskazanych sytuacjach nie dochodzi do przejęcia przez wyszukiwarki właściwego produktu pracy wydawców, tj. zestawu materiałów prasowych, lecz jedynie do przekazania skrótowej informacji o ich istnieniu (bez efektu substytucyjności). W przypadku gdyby zakres przejmowanego tekstu był zbyt duży, można przecież zapobiec takiemu przejęciu na podstawie prawa autorskiego, znajdując wsparcie w słynnym orzeczeniu w sprawie Infopaq. Nie jest wykluczone też odnalezienie rozwiązania takiej sytuacji w przepisach o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, czy ustawie o bazach danych.
Ponad wszystko jednak wprowadzenie omawianej regulacji wymagałoby międzynarodowej solidarności. Państwo, które przyjęłoby ją samodzielnie, doprowadziłoby nie tylko do faktycznej dyskryminacji własnych obywateli, ale przede wszystkim do faktycznego wyeliminowania krajowej prasy z internetowego obiegu. Skutki tego ostatniego miałyby już znaczenie daleko wykraczające poza losy branży wydawniczej.
dr Damian Flisak, Zespół Własności Intelektualnej kancelarii Wardyński i Wspólnicy
Tekst ukazał się w Rzeczpospolitej 11 grudnia 2012 roku