Prof. dr hab. Jan Lubiński: Bez innowacji daleko nie zajedziemy
Rozmowa z prof. dr hab. Janem Lubińskim, genetykiem i badaczem roli mikroelementów w profilaktyce nowotworów, założycielem i prezesem zarządu spółki Read-Gene SA, notowanej na rynku NewConnect Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, członkiem Rady Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.
Portal Procesowy: Jest Pan jednym z niewielu w Polsce uczonych, którzy z powodzeniem założyli i rozwinęli spółkę typu spin-off, wychodząc od działalności naukowej na uczelni. Read-Gene ma 8 patentów zagranicznych i 7 polskich, własne laboratoria i przychodnie, oferuje diagnostyczne testy DNA i suplementy diety. Skąd ten sukces?
Prof. Jan Lubiński: To jeszcze nie jest sukces. Komercjalizacja nadal jest słaba. Bo patenty to jedna rzecz, a sprzedaż to drugie. Trudno jest dotrzeć do odbiorców bez potężnych nakładów na reklamę. Kosztowne jest też spełnienie wymogów regulacyjnych dotyczących suplementów diety. Mamy świetne, publikowane w świecie wyniki badań naukowych dotyczących roli selenu w profilaktyce nowotworów, mamy patenty międzynarodowe, ale nie mamy kapitału, żeby prowadzić działalność na taką skalę, o jaką nam chodzi.
W jaki sposób pozyskiwał Pan finansowanie?
Spółka powstała w 2005 roku, a w 2008 zdecydowaliśmy się wejść na NewConnect. Do tego doszły środki z konkursu Ministerstwa Gospodarki i strukturalnych funduszy unijnych. Dzięki temu mamy ośrodek w Grzepnicy, a w nim własne laboratoria, przychodnie lekarskie. Ale wszystko budujemy od zera, a to kosztuje.
Nie chciał Pan zainteresować swoimi odkryciami żadnego inwestora?
Chciałem. Mieliśmy ze 20 inwestorów z całego świata. Może nie mieliśmy szczęścia, ale te kontakty nie rokowały dobrze na przyszłość. Inwestorom zależało na stworzeniu firmy, która zrobiłaby wrażenie, weszła na giełdę i zarobiła pieniądze – z małą dbałością o faktyczną działalność. Mnie chodzi o to, żeby do mnie przyszedł pacjent, któremu ja porządnie zrobię diagnostykę, porządnie poprawię mu parametry, dzięki czemu on będzie zdrowszy i będzie żył dłużej. Może więc to kwestia szczęścia, ale nie spotkałem inwestora, który miałby podobne priorytety. To byli ludzie nastawieni na szybki, prosty zysk. A nam nie o to chodziło. My mieliśmy wizję o charakterze merytorycznym, chcieliśmy stworzyć nową jakość. Nie jest więc tak, że bardzo chcieliśmy być samodzielni, tylko z konieczności sami musimy sobie radzić.
Czemu brakuje takich inwestorów?
Widocznie łatwiej jest zrobić pieniądze w inny sposób. Ciągle relatywnie łatwo można w Polsce zrobić biznes na rzeczach prostych. A przecież wiadomo, że rozwój zależy od innowacji. Świat stoi na wdrożeniach opartych o badania, patenty i komercjalizację. Chodzi o rzeczywiste innowacje wynikające z badań czy patentów, a nie po prostu o nowości. Jako społeczeństwo musimy bezwzględnie obrać taki kierunek. Inaczej daleko nie zajedziemy.
My jako firma idziemy w tę stronę, ale jeszcze nie doszliśmy do tego etapu, żeby nasze odkrycia zabezpieczone patentami generowały zysk. Część komercyjna nie jest jeszcze wystarczająco rozbudowana. Ale jesteśmy na dobrej drodze.
Jak Pan ocenia świadomość prawną i biznesową ludzi nauki i uczelni?
Oczywiście jest bardzo słaba, ale dotyczy to obu stron. I ludzie nauki nie rozumieją biznesu, i biznes nie rozumie nauki. Ludzie biznesu myślą, że odkrycie naukowe w prosty sposób przełoży się na zysk. Oczekiwania biznesmena wobec uczonego są zwykle zbyt duże. Z kolei ludzie nauki myślą, że przyjdzie biznesmen i zrobi coś z niczego. To też oczywiście mrzonka.
Jeśli chodzi o ludzi nauki, potrzebna jest nowa jakość myślenia. Gdy moi koledzy z uczelni narzekają, że na coś brakuje pieniędzy, mówię im: nie spodziewaj się cudów, tylko zakładaj firmę. I oni milkną. Bo to jest za duże wyzwanie. Ale ja myślę, że nie ma innej drogi.
Pomocne mogą tu być rozwiązania szykowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Mówi się o tym, że wsparcie dla innowacyjnych rozwiązań w perspektywie 2020 będzie mogło do uczelni trafiać przez firmy. To wymusza współpracę biznes-nauka. Poza tym jest projekt uwłaszczenia naukowców, przewidujący, że staną się oni właścicielami patentów z prac przeprowadzonych na uczelniach. Z jednej strony więc coś dostaną, ale z drugiej strony będą musieli sami coś z tym zrobić. Takimi działaniami próbuje się wymusić na uczonych, żeby się wzięli do roboty.
Oczywiście to nie jest kwestia wyłącznie mentalności. Są realne kłopoty z mechanizmami wsparcia. Bardzo nieudolny jest na przykład program wspierania pozyskiwania patentów międzynarodowych. Pozyskanie w Polsce wsparcia dla patentów międzynarodowych wymaga następnie rozliczenia się z wdrożenia. Tymczasem w patentowaniu jest regułą, że na sto patentów wdraża się kilka. My mamy poprzyznawane patenty międzynarodowe, ale nie korzystamy z takiego wparcia, bo zdajemy sobie sprawę, jak bardzo byłoby to ryzykowne. Ubiegając się o patent, nie mamy pewności, że go wdrożymy.
Ze względu na konieczne nakłady finansowe?
Nie tylko. Patentując jakieś odkrycie, możemy tylko przypuszczać, że będzie ono miało zastosowanie praktyczne. Po paru latach może się okazać, że jednak jakieś inne rozwiązanie jest lepsze. W USA na sto opracowań wdrażanych jest mniej niż pięć. Dlatego absurdem jest warunkowanie wsparcia finansowego późniejszym wdrożeniem.
Czy Pan, zakładając Read-Gene, miał już pewność, że Pana odkrycia mają praktyczne zastosowanie?
Nie. Tylko przypuszczałem, że tak będzie. A badania naukowe wymagają czasu. I z góry wiadomo, że część naszych wysiłków zakończy się sukcesem, a część nie.
Jeśli mówimy o łączeniu innowacyjnych badań z komercjalizacją i z biznesem, to są dwie możliwości: albo naukowcy pójdą w stronę biznesu, albo biznes przyjdzie do naukowców lub sam zacznie tworzyć naukę. Oba te rozwiązania nie są proste. Mam jednak wrażenie, że w kierunku od nauki do biznesu jest łatwiej. Prowadzenie badań naukowych nie jest proste, wymaga specjalistycznej wiedzy i znajomości mnóstwa niuansów.
Dość krytycznie obserwuję kolegów, którzy działają głównie biznesowo, a potem dorabiają research. Ale możliwe, że oni tak samo traktują moje wysiłki biznesowe. Żeby jednak zweryfikować, która droga jest lepsza, potrzeba jak największej grupy ludzi, którzy prowadziliby taką działalność. Nie powinien być jeden Read-Gene. Powinno być sto czy dwieście takich firm, i ze sto czy dwieście podejść ze strony biznesu w stronę researchu. Na razie, póki jest nas tak mało, trudno wyciągać jakieś wnioski. Poza tym jeśli jest nas tak mało, nasze problemy są słabo widoczne.
Jakie to są problemy?
Na przykład do tej pory w konkursach nierówno traktowano uczelnie i firmy. Inaczej wskazywano koszty pośrednie dla uczelni i dla firm. Nierówność, ewidentna dyskryminacja. Teraz to się zmieniło, koszty pośrednie są takie same dla uczelni i dla firmy. Po raz pierwszy też można dostać stuprocentowe dofinansowanie dla firmowego projektu naukowego. Dotychczas firma zawsze musiała dołożyć coś sama.
Do tego dochodzi niemożność rozliczenia wsparcia firmy w projekt w postaci wkładu niepieniężnego. Na świecie istnieje takie rozwiązanie, a w Polsce nie. Jeśli ja wypracowałem swoje formuły, uzyskałem patenty na suplementy i testy diagnostyczne, i na tej podstawie jest realizowany projekt, to powinno być to rozliczane jako mój wkład. Bo ja przychodzę z wiedzą. W Narodowym Centrum Badań i Rozwoju kiełkuje już taka generalna idea, ale nie jest jeszcze dopracowana.
Bardzo dobrze zresztą, że powstał NCBR, bo tam warunkiem realizacji projektu jest udział przedsiębiorstwa. A to wymusza współpracę biznes-nauka. Pojawiają się rozwiązania systemowe takie jak program sektorowy INNOMED, który ma na celu finansowanie badań naukowych i prac rozwojowych w zakresie medycyny innowacyjnej. Żeby jakaś firma mogła wziąć udział w programie, musi udowodnić, że prowadzi rozbudowaną działalność badawczo-rozwojową. A jeśli sama prowadzi ją w ograniczonym zakresie, dąży do współpracy z firmą bardziej doświadczoną. I bardzo dobrze. Widać, że jeśli są rozwiązania systemowe, które dają szanse na pozyskanie jakichś korzyści, to ludzie się mobilizują i idą w stronę innowacji. Bez rozwiązań systemowych trudno na to liczyć.
Rozmawiała Justyna Zandberg-Malec
Wywiad przeprowadzony po VIII Okrągłym Stole Żywnościowym poświęconym innowacjom w żywności, który odbył się 10 kwietnia 2014 roku w kancelarii Wardyński i Wspólnicy. Cykl spotkań dla branży żywnościowej jest organizowany przez praktykę life science kancelarii.